- To jest miasto które ma swoją melodię! Już w samej nazwie jest jakaś magiczność, coś niezwykłego! Jak mówi Hugo, na Ukrainie czuje się jak życie wrze. W Szwajcarii już wszystko zostało zbudowane i wszystko zostało zrealizowane. Nie ma czego już zmieniać. Tutaj natomiast czuć tętno życia. — Szwajcaria, to komfortowa, dobrze ogrzewana sypialnia. Uważam jednak, że człowiek, artysta po pięćdziesiątce ma jeszcze coś do zrobienia w swoim życiu. W Odessie wszystko oddycha, tryska życiem. Idę sto metrów ulicą Sofijewską i już doznaję stu wrażeń!
Upalne lato roku 1993. Otrzymałem telefon od Olenki Leonenko, która mieszkała wtedy w Kijowie: „Czy oprowadzisz po Odessie moich przyjaciół z Poznania?” – „Czemu nie?” (w Odessie na zapytanie odpowiadają zapytaniem). Przyjeżdża trzech. Marcin szuka śladów swojej rodziny (babcia urodziła się w Odessie, ale później wyjechała do Polski). Jak zaczarowany chodzi po mieście. Od dawna marzył, żeby tu przyjechać. Wiesiek i Janek szukają śladów swojej wymarzonej żydowskiej Odessy. Jedziemy na Mołdowankę. Chodzimy starymi podwórkami, które pamiętają jeszcze głosy bohaterów opowiadań Babla. W nocy idziemy do hotelu, żeby zarezerwować pokój. Pani w okienku widzi obcokrajowców i strzela jakimiś kosmicznymi cenami za nocleg (to był czas, kiedy obcokrajowiec płacił kilka razy więcej od „normalnych” ludzi). Zabieram gości do domu. W malutkim mieszkanku przy Uspieńskiej 51 jest ciasno, duszno od papierosów, ale wesoło i przytulnie. Następnego dnia wieczorem żegnamy Marcina – wyjeżdża wcześniej, bo musi zdążyć na przedstawienie w Poznaniu. Rankiem budzi nas telefon z granicy: Marcin Kęszycki został aresztowany za próbę nielegalnego przekroczenia granicy! Próbował dostać się do Polski z paszportem wystawionym na… Janusza Komołkę. Sprawa wyjaśniła się: w czasie wizyty w hotelu moi goście przypadkiem zamienili się paszportami. Wiesiek i Janusz pojechali ratować przyjaciela. Zostałem w Odessie. W mieście Babla i Szolom-Alejhema, w mieście Mickiewicza i Puszkina, w mieśce, gdzie asfalt na Primorskom bulwarze (była to pierwsza asfaltowa ulica w całym Imperium Rosyjskim!) pamięta dzwięk obcasów młodej babci Marcina, która po niedzielnej mszy szła do słynnej w całej Odessie kawiarni „Fanconi” na lody.
+ + +
„Fanconi” mieści się dzisiaj w tym samym budynku co dawniej. Co prawda gospodarze są inni i nie są to już Włosi. W XIX stuleciu – po krótkim panowaniu Greków – restauracje w całej Odessie opanowane były przez Włochów. Odessa w swoim temperamencie podobna jest do Neapolu. Mój neapolitański przyjaciel profesor Andrea Milano nazywa Odessę „Napoli Nord”. Włosi od zawsze marzyli o ziemiach północnego wybrzerza Morza Czarnego. Pierwsze wzmianki o ich obecności na tych terenach pojawiają się na przełomie XIII – XIV stulecia, kiedy do brzegów obecnej Odessy przybiły genueskie okręty. Ze starych map morskich można było odczytać nazwę, jakiej użyto na określenie tego miejsca postoju – Dżeniestra. Tak po włosku nazywa się janowiec – krzewiasta roślina o żółtych kwiatach, rozpowszechniona zwłaszcza na przyczarnomorskich stepach. Powiadają, że przywieziono stąd do portu w Genui dżumę. Skutki tego wydarzenia miały dać początek popularnemu w sztuce całej średniowiecznej Europy tematowi „Danse macabre”.
Już od momentu założenia miasta Włosi posiadali na tych terenach szczególne przywileje. To za sprawą faktu, że na czele prac urbanistycznych stał obywatel Włoch – z pochodzenia Hiszpan – Josef de Ribas. Przez pierwsze 25 lat włoska diaspora była do tego stopnia obecna w życiu społecznym, a język włoski tak rozpowszechniony, że szyldy instytucji i sklepów pisano po rosyjsku i po włosku. Rachunki, weksle, korespondencja handlowa, księgowość – wszystko pisane było po włosku. „Każdy mieszkaniec Odessy był na tyle obeznany z językiem włoskim — pisze kronikarz – że umiał pytać, pić i zakąszać, a jeśli zaszła taka konieczność, to i zakląć po włosku”. Mieszkańcy Odessy bardzo lubią spiewać. Z pewnością nauczyli ich tego Włosi. Oni właśnie dali początek teatralnej Odessie. Na przestrzeni kilku dziesięcioleci Włosi nadawali ton teatralnemu życiu mista. Włoski był repertuar opery. Nie tylko w teatrze, ale i na ulicach, rynkach, w podwórzach miasta brzmiała muzyka Verdiego, Beliniego, Rossiniego, Donicettiego, grana przez wędrownych włoskich muzyków, którzy od rana do nocy snuli się po mieście, zabawiających każdego wieczora bywalców winnych piwnic i karczm. Ostatnimi czasy na ulicach miasta coraz częściej można usłyszeć język włoski. Włosi wracają do „swojej Odessy”. Otwierają sklepy, restauracje. W samym centrum Odessy kilka lat temu powstała prawdziwa neapolitańska pizzeria Pulcinella, prowadzona przez rodowitych Włochów. Rzeczewiście: wysepka „Napoli Sud” w „Napoli Nord”.
+ + +
Założona w 1794 roku Odessa od samego początku przyciągała przedsiębiorczych i utalentowanych ludzi nie tylko z Imperium Rosyjskiego, ale także z Francji, Niemiec, Włoch, Grecji i innych europejskich krajów. Aby szybciej zasiedlić młode miasto, ogłoszono, że ci, którzy zamieszkają w Odessie, przez dziesięć lat będą zwolnieni od podatku i otrzymają pożyczkę od państwa na rozwój prywatnej przedsiębiorczości. Ruszyli do Odessy, jak do ziemi obiecanej przesiedleńcy z różnych stron: Grecy, Niemcy, Żydzi, Polacy, Włosi. Ta niezwykła mieszanka narodowości, charakterów i temperamentów stworzyła fenomen Odessy. W tym należy szukać przyczyn dowcipnego usposobienia mieszkańców mojego miasta. Ot, przytoczymy choćby taki fakt. Kiedyś na bulwarze przy postumencie pomnika Richelieu stała miedziana armata sygnalizacyjna. Pewnego dnia armata zniknęła. Wszystkie starania policji, aby ją odnaleźć, okazały się próżne. Policja i naczelnik miasta poruszeni tym skandalem popadli w rozpacz. Po pewnym czasie od tego wypadku na przyjęcie u mera miasta próbował dostać się więzień z więzienia na zamku. Chciał on porozmawiać w sekrecie z merem. Kiedy przyprowadzono go pod strażą do gabinetu naczelnika miasta, powiedział on, że może wskazać świadka, który widział kto i kiedy skradł armatę. Za wyjawienie „sekretu” zażądał 5 rubli. Mer zgodził się i nakazał policji, aby udała się razem z więźniem tam, gdzie więzień wskaże. Więzień zaprowadził policję na bulwar i na świadka kradzieży, wskazał pomnik Richelieu, przy którego nogach stała wcześniej armata. Mer najpierw wpadł w gniew, ale za chwilę roześmiał się i wydał błyskotliwemu i bystremu więźniowi 5 rubli.
W Odessie ceni się smaczny dowcip.
+ + +
Swoje europejskie oblicze Odessa w dużej mierze zawdzięcza Rewolucji Francuskiej. Wtedy właśnie wielu Francuzów przeszło na służbę rosyjskiej koronie. Tak pomyślnie się złożyło, że pierwszym merem Odessy był Francuz, książę Arman Emmaniuel du Plessi de Richelieu. Książę zrobił bardzo wiele, aby Odessa i cały region rozkwitły. To za jego rządów jeszcze bardziej wzmogły się kontakty z Europą, kiedy to w latach 1817-1854 w mieście wprowadzono specjalne przepisy funkcjonowania „porto-franko”, i z wszystkich zagranicznych towarów zdjęto cło. Dzięki temu towary spożywcze i przemysłowe oraz towary luksusowe były bardzo tanie. Miasto rozwijało się w tempie, które zadziwiło całą Europę. Przyciągało to do Odessy bogaczy z całej Rosji. W dobrobycie żyli także robotniczy, których zarobki były tak duże, że niektórzy bindużnicy odpalali papierosy papierowymi rublami. I dzisiaj odesytów stać na szerokie gesty. Poziom życia jest tu dość wysoki. Dobrym miernikiem sytuacji są ceny nieruchomości, kilkakrotnie większe niż na Lazurowym Wybrzerzu.
Charakterystyczne, że pierwsza odeska gazeta „Messager de la Russie Meridionale ou Feuill comerciale” była drukowana po francusku. A kiedy w 1827 roku zaczął ukazywać się „Odesskij vestnik”, drukowany był w dwóch językach: francuskim i rosyjskim. Aleksander Puszkin, który na początku lat 20. XIX stulecia mieszkał w Odessie, skarżył się w listach do przyjaciół, że w sklepach są tylko francuskie książki i almanachy, a rosyjskich nie można znaleźć, i prosił ich, żeby go zaopatrywali.
Dzisiaj Puszkin nie miałby problemów z książką w języku rosyjskim. Jest kilka dużych supermarketów książkowych, w których można kupić prawie każdą nową rosyjską pozycję. Także ukraińską i angielską.
+ + +
Dziś, po dwóch stuleciach, Odessa nadal zaprząta głowę Francuzom. Od kilku lat na ustach całego miasta jest historia milionera z Bordeaux Christophera Lacarena. Zakochał się on w Mariannie z Odessy, zostawił dla niej ojczyznę i przeniósł się do miasta nad Morzem Czarnym. Tu, w dowód miłości do ukochanej ufundował „Fontannę miłości”. Rzeźby przedstawiają mężczyznę i kobietę, pod nimi znajduje się czasza z wodą, do której dodawane są krople perfum wyprodukowanych przez samego Lacarena, po 250 ml na dzień. Dzisiaj wraz z Marianną uprawia winogrona w byłym kołchozie im. Lenina we wsi Chabod (Szabo), 70 km od Odessy, niedaleko Akermanu, który Mickiewicz opiewał w „Sonetach Krymskich”. W ten sposób odrodzili oni markę wina o nazwie tej miejscowości. Jego produkcję rozpoczęli ponad 200 lat temu przesiedleńcy z francuskiej części Szwajcarii, kiedy to botanik i producent wina Louis Tardan zebrał swoich współpracowników i przybył znad brzegów Jeziora Genewskiego na Dniestrowski Liman.
+ + +
Idąc w ślady swoich przodków, do Odessy przybył szwajcarski artysta Hugo Schaer. Pewnego dnia sprzedał swój dom i pracownię w Szwajcarii, wsiadł do swojego jachtu i wyruszył w kierunku Ukrainy. Wraz z żoną Iriną mieszka w Odessie już piąty rok. Kupił mieszkanie na Sofijewskej, tuż obok domu Potockich, w którym obecnie mieści się muzeum artystyczne.
- To jest miasto które ma swoją melodię! Już w samej nazwie jest jakaś magiczność, coś niezwykłego! Jak mówi Hugo, na Ukrainie czuje się jak życie wrze. W Szwajcarii już wszystko zostało zbudowane i wszystko zrealizowane. Nie ma już czego zmieniać. Tutaj natomiast czuć tetno życia:
- Szwajcaria, to komfortowa, dobrze ogrzewana sypialnia. Uważam jednak, że człowiek, artysta po pięćdziesiątce ma w swoim życiu jeszcze coś do zrobienia. W Odessie wszystko odddycha, tryska życiem. Idę sto metrów ulicą Sofijewską i już doznaję stu wrażeń!
Jeszcze pierwszej jesień, po przyjeździe Hugo do Odessy, kompania Chabod (Szabo) zaprosiła go do opracowania koncepcji Centrum Wina.
- Dla mnie wino to nie tylko alkohol, to cała kultura picia. Chcę, aby zwiedzający Centrum Wina mogli obcować ze sztuką, mówiącą o historii winiarstwa na tym brzegu Morza Czarnego – mówi.
+ + +
Jeśli za prawdziwe uznać założenie metafizyki tomistycznej (propagowanej przez niedawno zmarłego dominikanina z lubelskiej Starówki), które mówi, że byt w swej pełni jest Bytem, to tym bardziej jest ono prawdziwe w odniesieniu do tego miasta. Każdy detal bytowy, każdy element życia codziennego nabiera tu swego ostatecznego sensu, przybiera pełnię istnienia — byt staje się Bytem. Szczególną inkarnacją tej prawdy są odesskie dacze. Jest to speceficzny, prawie sakralny świat, który tworzy magia morza, słońce i niekończące się przyjacielskie biesiady pod wysokim gwiaździstym, południowym niebem. Ci, którzy odwiedzają latem Odessę, dziwią się i zadają sobie pytanie: kiedy ci ludzi pracują?
W wyglądających z pozoru na afrykańskie slumsy małych domkach, które stoją dosłownie 10 metrów od morza, jest wszystko, co niezbędne do wygodnego życia: od lodówek po satelity i jacuzzi (przynajmniej u niektórych). Pamiętam jak odwiedziły mnie koleżanki z Izraela i pojechaliśmy grillować na daczę. Wystawiliśmy stół nad brzegiem Morza Czarnego, na nim spoczęły talerze, piękne naczynia, szklane filiżanki. Znajomi zdziwili się i zapytali: „Po co to wszystko? Wystarczą plastikowe kubeczki i papierowe tacki”. Gospodyni domu zmierzyła ich wzrokiem od góry do dołu i powoli, z postawą pełną godności, odpowiedziała: „Proszę Pani! Dla Pani może jest to krótki wyskok za miasto. Ale proszę wiedzieć, że my tu żyjemy pięć miesięcy w roku. To jest Dom. A w każdym dobrym odesskim domu stół ma wyglądać porządnie!”
W odesskich daczach dla każdego znajdzie się miejsce. Nawet jeśli zwalilibyście się gospodarzom wraz z grupą przyjaciół, to usadzą was za stołem, sąsiedzi w dziesięć minut przygotują obiad, i po kwadransie będziecie mieć wrażenie, że znacie tych ludzi od lat. A jeśli poczęstują was ikrą z bakłażanów lub rybnymi bitoczkami (rodzaj delikatnego schabowego z małej czarnomorskiej rybki) możecie uznać, że dostąpiliście obrzędu inicjacji i na zawsze zostaliście wpisani w serca gospodarzy.
+ + +
Budzi mnie poranny telefon z Lublina. Słyszę w słuchawce znajomy głos.
- Cześć Waldku! Cieszę się że zadzwoniłeś!
Po krótkiej wymianie zdań i wrażeń z festiwalu w Cannes, gdzie spędził trzy tygodnie, pyta mnie:
- Czy znajdzie się u was miejsce na daczy? (Od lat już „choruje” na Odessę).
- Co za pytanie! Przecież wiesz jak u nas! Czekamy! A co? Brakowało ci w Cannes słońca?
Zamiast odpowiedzi uśmiecha się. Pakuje walizy. Wsiada do samochodu. Wyrusza w drogę.
Alexander Dobrojer http://kulturaenter.pl/odessa-dream/2008/10/